Znany pisarz sf, Theodore Sturgeon (1918–1985), odpowiedział kiedyś w powyższy sposób na zarzut dziennikarza, że 90 procent książek sf jest, łagodnie mówiąc, do niczego. Ta, być może odruchowa, riposta zrobiła oszałamiającą karierę, awansując nieomalże do rangi prawa przyrody. Całkiem zresztą słusznie.
POLECAMY
Prawo Sturgeona jest od dawna znane w nauce. Pewien profesor chemii dzielił nawet (zgodnie ze słownictwem tej dziedziny) wszystkie prace swoich kolegów na naukowe oraz naukawe (czyli te o mniejszej wartościowości). Co prawda, nie ujawnił proporcji jednych do drugich, skądinąd jednak wiadomo, że jest ona zgodna z prawem Sturgeona. Rzecz w tym, że badania naukowe są do pewnego stopnia błądzeniem w ciemności (gdyby bowiem wszystko było jasne, nauka byłaby zbędna). Jednak wydaje się na to publiczne pieniądze, co skutkuje koniecznością publikacji – chociażby po to, by kolejni naukowcy nie powielali błędów poprzedników.
W matematyce jest trochę inaczej. Co prawda, tutaj również podobna część pomysłów jest do niczego (o czym moi koledzy po fachu wiedzą od zawsze), nie ma jednak zwyczaju pisania o swych niepowodzeniach.
Tym samym 90% tego, co wymyśli matematyk, ląduje nieuchronnie w koszu, o czym lojalnie uprzedza się młodych adeptów tej dziedziny wiedzy. Warto o tym pamiętać, oglądając sielskie obrazki przedstawiające matematyka przy pracy (u góry i w Internecie).
Badania naukowe są do pewnego stopnia błądzeniem w ciemności (gdyby bowiem wszystko było jasne, nauka byłaby zbędna). Jednak wydaje się na to publiczne pieniądze, co skutkuje koniecznością publikacji – chociażby po to, by kolejni naukowcy nie powielali błędów poprzedników.
Jeśli ów będzie się domagał właściwych warunków do swej działalności (np. wyjazdu na konferencję w kraju egzotycznym), zostanie nieuchronnie obciążony planowaniem tudzież sprawozdawczością połączoną z obowiązkiem publikacji. Co ma jednak zrobić, jeśli zgodnie z prawem Sturgeona nic mu nie wyjdzie? Albo wyjdzie, ale coś innego niż zakładał? Odpowiedź znalazł jeden z moich mistrzów, profesor Edward Sąsiada: należy po prostu planować to, czego się dokonało w roku ubiegłym, a sprawozdanie będzie idealnie zgodne z założeniami. Tu biurokrata z pewnością załamie ręce, krzycząc z oburzeniem jak w PRL-owskim kabarecie: Za jakie chwyty oni się uciekają? No tak, ale urzędnik z natury rzeczy należy do całkiem innej rzeczywistości, podległej prawu Parkinsona, a nie Sturgeona, więc nie ma co mu się dziwić.
Niemiły ponadto jest fakt, że matematykom nie przyznaje się nagród Nobla, i to z niskich pobudek. Otóż pewna panna nie chciała Alfreda i wyszła za matematyka, nasz dobrodziej więc się zaparł i zadecydował, że nie da matematykowi (dla pewności żadnemu) swojej krwawicy. Tak też się stało, choć nie do końca, gdyż matematyk John Nash, jeden z twórców teorii gier, dostał w 1994 r. nagrodę Nobla w dziedzinie ekonomii (patrz film Rona Howarda Piękny umysł). Z tej dyskryminacji zrodziła się po latach specjalna nagroda, zwana Medalem Fieldsa, będąca w założeniu odpowiednikiem nagrody Nobla w dziedzinie matematyki. Żeby jednak nie było zbyt słodko, wprowadzono ograniczenie wiekowe (do 40 lat).
Tyle na dziś. A czy istotnie ciężka jest dola matematyka, proszę ocenić samemu.