Zadaniem powyższego wierszyka jest zasygnalizowanie, że można by było jeszcze długo i niefrasobliwie rozprawiać o matematyce, ale być może papier nie jest aż tak cierpliwy, na jaki wygląda. Czas więc zawinąć do portu, aby nie utknąć na mieliźnie lub, jeszcze gorzej, pójść na dno. Zamykając ten cykl, wróćmy raz jeszcze do Amberu i jego eksploratorów. W jednej z monografii matematycznych zamieszczono w charakterze motta następującą przypowieść:
POLECAMY
Pewien Chińczyk uczył się przez kilkanaście lat trudnej sztuki zabijania smoków. Jednak kiedy już opanował ją do perfekcji, okazało się, że nie ma możliwości, by ją wypróbować.
Ot, problem. Cóż więc poradził mu matematyk, autor monografii? I wtedy założył własną szkołę, w której zaczął nauczać trudnej sztuki zabijania smoków. Każdy matematyk odruchowo rozumie ten dowcip. Co prawda, w cieniu Ziemi nie ma (podobno) smoków, ale w Amberze, oczywiście, są. Nie ma więc co przejmować się brakiem możliwości wykorzystania teorii w naszym świecie, chyba że ma się obsesję na tym punkcie. Także miłośnik fantastyki nie będzie się upierał, że trzeba koniecznie wyhodować smoki, aby można było je zaakceptować – i tak jak matematyk będzie protestował przeciwko utylitarnym zapędom krytyków. Smoki cenimy za to, że są interesujące, a nie za to, że można je zaprząc (na Ziemi) do przewozu towarów. Co innego w Amberze – tam wszelkie możliwości ich wykorzystania są jak najbardziej w cenie. Jedną z myśli przewodnich tego cyklu było to, że różnorakim eksploratorom świata idei nie jest tak bardzo daleko do siebie – co też z powyższego widać bardzo wyraźnie. Cieszmy się więc wspólnie smokami, póki jakiś zazdrośnik nie będzie chciał nam ich odebrać. Wtedy, rzecz jasna, zakrzykniemy chórem: Ręce precz od smoków Amberu!